Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/paramus.w-australia.gorlice.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server350749/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 17
- Mały Książę obawiał się

- Nieprawda. Chris po prostu go nie przedstawił - poprawił go Beck. - A to nie znaczy, że go nie ma. - Poza tym, jaki miał motyw, Wayne? - spytał Rudy detektywa, który umilkł, rozważając znaczenie ostatnich słów Becka. - Nie udało ci się ustalić przyczyny, dla której Chris miałby nastawać na życie Danny'ego. Sayre ledwo się powstrzymała, aby odpowiedzieć szeryfowi za Scotta. Chciała przedstawić im motyw Chrisa, choćby po to, by usunąć grunt spod nóg Becka Merchanta. Nie mogła jednak powiedzieć ani słowa, by nie zawieść zaufania Jessiki DeBlance. Jeżeli kiedykolwiek ta sprawa dotrze do punktu, w którym decyzja sądu będzie zależała od jej zeznań, nie zawaha się. Ale póki mogła tego uniknąć, nie zamierzała w to mieszać Jessiki. - Nadal uważam, że mamy wystarczająco dużo, by przesłuchać go po raz kolejny - upierał się Scott. Szeryf westchnął ciężko. - Przykro mi to mówić, Beck, ale Wayne ma rację. Normalnie przesłuchalibyśmy każdego podejrzanego, żeby zobaczyć, co ma do powiedzenia wobec takich oskarżeń. Nie możemy robić wyjątku dla Chrisa ze względu na to, że jest tym, kim jest. Beck milczał przez chwilę, - Odlewnia jest teraz niczym beczka z prochem - rzekł wreszcie. - Kto wie, jaki zamęt wywołacie, zgarniając Chrisa do wozu patrolowego. Nie rozumiem, czemu miałoby to posłużyć. Jestem przekonany, że wywoła to panikę. - Wobec tego czynię cię odpowiedzialnym za dostarczenie go tutaj - zadecydował Rudy. - Gdy się o tym dowie, na pewno z ochotą zechce skomentować ostatnie oskarżenia. - Pamiętaj, że musi się u nas stawić dzisiaj, bez względu na okoliczności - powiedział szeryf. - Przywiozę go po lunchu. - W takim razie zgoda. Wayne Scott nie wyglądał na zbyt uszczęśIiwionego takim obrotem spraw, ale nie miał wyboru. Musiał zaakceptować te ustalenia. - Boi się pani? - spytał. Sayre spojrzała na niego. - Czy się boję? - Watkins groził pani śmiercią. - Mógł mnie zabić, ale nie zrobił tego. - Na wszelki wypadek wyślę wóz patrolowy przed motel - wtrącił szeryf. - Nie, Rudy. Proszę, nie. - Kiedy Huff się o tym dowie, założę się, że... - Jestem pewna, że mu powiesz - przerwała. - Nie chcę jednak żadnych policjantów przed moimi drzwiami. Nie zgadzam się na to, więc się nie fatyguj. - W takim razie... bądź ostrożna - odparł żałośnie. - Będę. - Wstała. - To wszystko? - Na razie. Skinęła głową na pożegnanie Rudemu i detektywowi, ignorując Becka. Wyszła z posterunku i była już prawie przy swoim czerwonym kabriolecie, gdy usłyszała, jak woła ją po imieniu. Nie zatrzymała się. Dobiegł do niej, kiedy otwierała drzwiczki. Gdy położył jej rękę na ramieniu, odepchnęła go gwałtownie. Zanim jednak miała szansę coś powiedzieć, odezwał się: - Wiem, że jesteś wściekła. - Wściekła to za mało powiedziane. - Rozumiem też dlaczego, ale posłuchaj mnie, Sayre. Przyjmij pomoc Rudego.

– Dwa dni temu.
Madison zadzwoniła do niej wcześniej ze
wszedł do pokoju, brat musiał zobaczyć go
– Nie wiem, czego on chce. Wiem tylko, co zrobi, jeśli nie
oczywiście kleiła się do ciała.
J.T., stojący na krawędzi skały, rozszlochał się na głos. Popatrz,
Bał się wprawdzie, że narazi babcię na niebezpieczeństwo,
kiedy nikt nie patrzył.
- Kto daje ten jutrzejszy recital?
sobie wesoło, w tle szumiała zmywarka. Chwila magii
wychodząc z garderoby. - Pomyślałam, że może lady
jakiś hałas.
Poza tym mam pracę. Za kilka tygodni lecę do Afryki. Tam
Hrabia Kilcairn Abbey ujął jej dłoń.

zaśmiał się krótko. - Przysłał kwiaty na grób Danny'ego? - Uwierzysz w tupet tego drania? Sally wyśle mu podziękowania w moim imieniu - warknął Huff. Sally była jego asystentką. - Chciałem przejrzeć kondolencje, zanim jej przekażę, dlatego wpadł mi w ręce list od Nielsona. Nie mogę uwierzyć, że wykorzystał śmierć mojego syna, żeby mi dokuczyć. - Ten człowiek ma odwagę. Udało ci się może przejrzeć papiery, które ci zostawiłem? - Przeczytałem wystarczająco dużo, by zrozumieć, że Nielson chce się dorobić nazwiska. Te artykuły w gazetach brzmią tak samo, jak jego oświadczenia prasowe. - Zgadzam się - odparł Beck. - Niemniej zostały opublikowane. To człowiek, który szuka rozgłosu. Stoi na mównicy, waląc się w piersi, ale ludzie go słuchają i biorą sobie do serca to, co mówi. Jak do tej pory, obierał sobie za cel jedynie małe przedsiębiorstwa, ale zawsze udawało mu się założyć w nich związki zawodowe albo uzyskać od dyrekcji tych przedsiębiorstw ogromne ustępstwa na rzecz pracowników. Obawiam się, że niesiony na fali sukcesu ma apetyt na coś większego, co umieści go w samym centrum uwagi mediów. - I że jego celem może być Hoyle Enterprises. - To oczywisty wybór, Huff. Hoyle Enterprises to doskonały cel. Jesteśmy samowystarczalnym przedsiębiorstwem. Nie wykonujemy zleceń dla innych przemysłowców. Jeżeli zawiedzie chociaż jeden z etapów wytapiania lub odlewania... - ... ucierpi cała produkcja, nie dotrzymamy zobowiązań i firma splajtuje. - Jestem pewien, że Nielson zdaje sobie z tego sprawę, a tak się niefortunnie składa, że mieliśmy tu kilka poważnych wypadków przy pracy, również śmiertelnych. Huff zerwał się z fotela z okrzykiem „Cholera!" i stanął przy oknie. Spoglądając w dół, rzucił gniewnie: - Czy wiesz, ilu naszych pracowników nigdy nie miało wypadku przy pracy? Hę? - Odwrócił się i spojrzał na Becka. - Setki. Czy gazety o tym piszą? Czy ci wszyscy unijni agitatorzy pikietują z takimi statystykami wypisanymi na transparentach? Oczywiście, że nie. Ale wystarczy tylko, że któryś z pracowników się lekko skaleczy i od razu robi się z tego sensacja. „Lekkie skaleczenie" było zdecydowanym eufemizmem w przypadku wykrwawienia się spowodowanego zmiażdżeniem nogi przez rury, które zsunęły się z niezabezpieczonego i niekontrolowanego wibrującego przenośnika, utraty palca podczas pracy przy maszynie bez awaryjnego wyłącznika czy też poparzenia, które dosłownie stopiło ciało aż do kości. Beck powstrzymał się jednak od komentarza. Huff był zbyt nakręcony, żeby przywodzić go teraz do rozsądku. - Też mi wiadomości w „Network" - złościł się dalej Huff. - Zupełnie jakby ktoś w Nowym Jorku albo Waszyngtonie wiedział coś na temat naszego życia. Banda ciotowatych liberałów, szukających sensacji komunistów. Napiszą o jakimś wypadku przy pracy i następnego dnia mam na głowie inspektorów rządowych, paradujących z tymi swoimi notatnikami, usłużnie nasłuchujących i zapisujących najmniejsze biadolenie tych jęczybuł. - Machnął ręką z papierosem w kierunku pracujących na dole mężczyzn. - Czy wiesz, jak bardzo byłbym wdzięczny za ich posadę w czasach, kiedy byłem jeszcze dzieckiem? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak mój ojciec cieszyłby się z comiesięcznego czeku? - Tłumaczysz to wszystko niewłaściwej osobie, Huff - odparł łagodnie Beck. - Uspokój się, zanim dostaniesz ataku serca. - To wszystko kupa gówna - wymruczał Huff, wracając za biurko. Opadł na fotel, dysząc ciężko, czerwony ze złości. - Bierzesz leki na nadciśnienie?

Przecież nie ma jeszcze siedemnastu lat.
J.T. był zachwycony, natomiast Madison cierpiała w milczeniu.
- Jak wyglądało twoje dzieciństwo bez mamy

– Dziadek Jack skalkuluje polityczne koszty i zdecyduje, czy

Największa fotografia ukazywała młodą parę na traw¬niku przed niezwykle pięknym zamkiem z białego kamie¬nia. Obok nich jakiś starszy dżentelmen z miną dumne¬go dziadka trzymał na rękach Henry'ego. Jak wynikało z podpisu pod zdjęciem, był to niejaki Dominik, dawniej główny kamerdyner, a obecnie zarządca zamku. Z tyłu stała reszta służby, a wszyscy wyglądali na głęboko i autentycz¬nie wzruszonych.
Tamta ukradkiem zerknęła na porzucony magazyn.
- Dlaczego? - spytała nieufnie.

- Myślę, że jest świetny. Przynajmniej będziesz

Tammy ponownie się zawahała. Nagle przypomniało jej się, jak na samym początku pomyślała sobie, że Mark ma twarz dobrego człowieka. Właściwie co jej szkodziło go wysłuchać? I tak nie mógł jej namówić do oddania Henry'ego, więc niczym nie ryzykowała. Nie pomoże ani siła, ani żaden podstęp.
sierocińcu było pozbawione smaku, ale Huff za każdym razem wylizywał talerz do czysta. Dzięki regularnym posiłkom zaczął rosnąć. Gdy w wieku trzynastu lat uciekł z sierocińca, wyprzedzał swoich rówieśników zarówno pod względem wzrostu, jak i wiedzy. Resztę wykształcenia, w tym prawdopodobnie najważniejsze lekcje w jego życiu, zdobył z doświadczenia. Utrzymywał się sam, dzięki własnemu rozumowi i sprytowi. Potrafił zapewnić sobie dach nad głową i pożywienie, podczas gdy inni nastoletni chłopcy stresowali się trądzikiem. Wsiadł do pociągu, w nieznanym kierunku. Tak się złożyło, że transport zatrzymał się w Destiny, w celu rozładunku kilku wagonów wypełnionych złomem, zakupionym przez odlewnię Lyncha. Huff nie wiedział nawet, w jakim znalazł się stanie, ale gdy przeczytał nazwę miasta na tablicy przybitej do wieży wodnej, uznał to za omen. Natychmiast zdecydował, że tutaj właśnie się osiedli. Nie miał żadnego doświadczenia w metalurgii, lecz odlewnia Lyncha była jedyną fabryką w mieście i jedynym miejscem, gdzie były wolne posady. Huff uczył się szybko i wkrótce zwrócił na siebie uwagę Lyncha. - W wieku dwudziestu pięciu lat zostałem jego prawą ręką - powiedział Rudemu. - Przez kolejne kilka lat próbowałem wbić mu do głowy co nieco wiedzy o interesach. Dżentelmen, który ostatecznie został teściem Huffa, nie należał do wizjonerów. Robił, jak to sam mawiał, „cholernie dobre pieniądze" na swoim przedsiębiorstwie i to go satysfakcjonowało. Niewielkie ambicje pana Lyncha były powodem nieustannej frustracji Huffa, który dostrzegał rozwój rynku i wiedział, że przechodzi im przed nosem szansa zaopatrywania go w materiał, na który wzrasta popyt. To właśnie było przedmiotem wiecznych sporów między nimi. Rozwój i zwiększenie produkcji nie leżały w planach pana Lyncha. Był zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Huff miał w sobie mnóstwo energii i dalekosiężne plany. W sprawach finansowych jego teść wykazywał bardzo konserwatywne podejście, tymczasem Huff wyznawał jedną z głównych zasad ekonomii, głoszącą, iż aby zarobić pieniądze, trzeba je najpierw wydać. Żaden z nich nie miał wątpliwości co do jednego - że to stary Lynch trzymał kasę. Huff poza pensją nie miał ani grosza, w związku z tym ostatecznie liczyła się wyłącznie opinia jego przyszłego teścia. Dopiero nieszczęście dało Huffowi szansę do działania. Gdy wylew sparaliżował Lyncha, przejął kontrolę nad produkcją. Wszyscy śmiałkowie, którzy odważyli się zaprotestować, zostali zwolnieni w trybie natychmiastowym. Pan Lynch, choć niezdolny się wysłowić przez ostatnie trzy lata życia, zdążył jeszcze zobaczyć, jak jego przedsiębiorstwo rozrasta się czterokrotnie i przynosi tyleż więcej pieniędzy rocznego zysku, jedyna zaś dziedziczka Lynchów, jego córka Laurel, poślubia mężczyznę, który spowodował ten niezwykły postęp. - Miałem trzydzieści lat, kiedy umarł pan Lynch - powiedział Huff do Rudego. - Dwa lata później wprowadziłem swoje nazwisko do nazwy przedsiębiorstwa. - Zawsze miałeś zdrowe ego, Huff. - Do diabła, przecież zapracowałem na to. Miałem pełne prawo. Rudy wpatrzył się w swoją szklankę. - Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby pogadać o starych czasach? - spytał. - Nie. Jesteś tu, żeby mi wytłumaczyć, co się, do diabła, dzieje. Ten twój nowy detektyw prześladuje Chrisa, a ty na to pozwalasz. Dlaczego? Za mało ci płacę? - Nie o to chodzi, Huff. - Więc o co? - Umieram. - Rudy wychylił pozostałą whisky i zaczął obracać pustą szklankę w dłoni. Huff był zbyt zaskoczony, żeby coś powiedzieć. Wreszcie Rudy spojrzał na niego nieufnie. -
I od Tammy.